Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi - czy to już czas, żeby przebadać sobie głowę...


Doliny rzek wczesną wiosną to świetne miejsce na przyrodnicze wypady. Wielkie, potężne niemal bezkresne rozlewiska. Wartki, często niepokojący nurt rzeki. Nieskończona liczba ptaków, których na co dzień się nie widuje. Krajobraz jedyny w swoim rodzaju!  A na samym jej środku ja - z rowerem , bez butów i w wodzie po kolana... Wariactwo! Tak jednym słowem można podsumować moją wycieczkę. Choć może lepszym określenie będzie słowo "głupota". Ale po kolei...

Dolina Narwi jest wyjątkowa w tym okresie, w szczególności Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi, Narwiański Park Narodowy. Sama rzeka też jest specyficzna, bo jest wielokorytowa. Co to znaczy? Nie płynie stale swoim korytem. Podczas roztopów często dochodzi do zaczopowania głównego nurtu krami lodowymi. Gromadząca się woda szuka ujścia i robi obejście tego miejsca. Drąży nowe koryto i nie wraca już do starego. To wszystko powoduje, że Narew zmienia się co roku. Tak piszą o tym mądre książki.. 
Ode mnie do Bronowa nad Narwią jest równo 100 km. Przejechałem je samochodem z rowerem na bagażniku. Zaparkowałem obok cmentarza. Tak na marginesie okolice kościoła i cmentarze to dobre miejsce, aby w miarę bezpiecznie pozostawić auto. W planie było przejechanie trasy - Pętla "Doliny Narwi. Wyczytałem, że część trasy może być nieprzejezdna ze względu na zalanie, w szczególności Grobla Batalionów. Nasmarowałem nawet e-maila do władz parku. Odpowiedzi jednak nie dostałem, więc założyłem, że jest przejezdna - to był błąd. Trasa, dobre sobie TRASA, jest słabo znaczona, albo w ogóle - jak kto woli... Ok. Dobrze, że tym razem miałem dokładną mapę. Na początku nic szczególnego. Przygoda zaczyna się dopiero od drewnianego mostu w Podnarwi. Jest on udostępniony tylko dla ruchu lokalnego. Przy moście znajduje się wieża widokowa oraz rozległy cypel. Raj dla wędkarzy i było ich faktycznie multum.  No i skończyła się droga, tzn. nie skończyła się ale jest zalana. Zasięgam więc języka u wędkarzy. Kto jak kto ale oni powinni wiedzieć:
- Głęboko tu jest? Przejadę? Przejdę? - pytam.
- Nie... Jak dla Ciebie po szyję może trochę głębiej... - otrzymuję lakoniczną odpowiedź.
- Da się to ominąć? 
- Można próbować tam dalej łąkami.
- A grobla nie jest zalana? - pytam dalej.
- Tam jeszcze są dwie wielkie kałuże, a dalej już jest dobrze. 
- Dobra. Dzięki wielkie.






Pożegnałem wędkarzy i postanowiłem pokonać tą niewielką przeszkodę. Obszedłem nieco dalej, zdjąłem buty i faktycznie znalazłem bród, gdzie było wody po kostki. Nawet rower przeniosłem, aby się nie zamoczył. Wróciłem. Kawałek jazdy i wspomniane przez wędkarza zalewisko. Tym razem nie ma jak obejść i wody... jakby tu określić głębokość... po jaja... Co tam! Początek wycieczki! Uroczo! Dalej przecież będzie dobrze. Dobrze jednak nie było. Najpierw bez wody jednak błoto, że jechać się nie da. Ok. Błotna maseczka dla stóp. I tak z kilometr. W końcu sucho. Zakładam buty. Siadam przejeżdżam kawałek i co? I wielka woda. Jeszcze wcześniej przede mną jechał fotograf który chciał "upolować" jakiegoś ptaka. Robił tak: podjeżdżał kawałek, wyjmował materac, jakąś czatownię kładł się na to i czekał... A ja podchodziłem. On się wtedy wkurzał, pakował się, patrzył na mnie dziwnie i znów podjeżdżał kawałek. I tak w kółko... W końcu zapytałem go czy dalej będzie gorzej czy może lepiej. Na tym etapie byłem gotów jeszcze zawrócić. A on mi odrzeka, że będzie dobrze, gorzej już nie będzie i zawraca swoją terenówkę. Frajer ze mnie! Uwierzyłem mu. I idę, bo już nie jadę. wody po kostki, później po kolana, znów po kostki, trochę błota... Te "kawałki lądu" były zajęte przez ptaki, w szczególności przez bataliony i łabędzie. Co robi ptaszek jak wyjdzie na ląd? A no kakuni. Pół biedy jak batalion, ale taki łabędź to nawali jak spory pies... A ja tu na boso... Gówniana droga! Nudzi mi się już ta woda! Na rower przyjechałem a brodzę w wodzie po kolana a nawet momentami głębiej. Zatrzymuję się. Patrzę dookoła. Dziwne uczucie na tą okoliczność mnie ogarnia. Jestem po środku niczego w wielkiej wodnistej dupie. A co jak nogę rozetnę? Przecież rzeka o tej porze różne rzeczy niesie! Rzeczywiście... Nawet wannę widziałem... Zresztą popatrzcie sami...



W końcu udało się. Można jechać! Nie ujechałem jednak daleko.  Na końcu grobli znów zalewisko. Tym razem nie ma jak obejść. Sprawdzam patykiem głębokość. Za krótki. Biorę dłuższy. Też za krótki... Co tu robić? Nie ma wyjścia! Rozbieram się do golasa. Ja przepłynę, ale jak rower przetransportować? Do mojej prawdziwie wodoszczelnej sakwy nabieram powietrza. Roluję i przyczepiam do roweru. Utrzyma to tył roweru. Z przodem sobie poradzę. Udało się! Nawet poszło łatwiej niż myślałem. Jednak nie mam ręcznika. Poświęcam zapasową bluzę. To wszystko w temperaturze może 15 stopni... Teraz z perspektywy czasu to wiem dlaczego były takie zagłębienia na początku i na końcu grobli. To były swoiste bezpieczniki: jak suche - można jechać, iść, jak jest woda to zawracaj. Mądry teraz jestem! Nareszcie jazda a nie jakieś brodzenie.







W miejscowości Koty i Lutostań muszę się po zastanawiać jak jechać. Przy szosie Jeżewo -
Ostrów Mazowiecka znajduje się ścieżka rowerowa szlaku Green Valeo. Zatrzymuję się na MOR i zjadam obiad wyciągnięty z sakwy. Noga mnie boli! Macam i wiem , że ból dochodzi ze stawu piszczelowo-strzałkowego. Niedobrze. Nie ma jeszcze połowy drogi. Może z wychłodzenia nadmiernego? Nieco skracam drogę. Nie wychodzi mi to na dobrze gdyż wbijam się w jakieś piaski. Cóż! Damy radę. Muszę. Przy drodze widzę stragany z kubkami i jakimś płynem. Tak mnie witają? Albo może wodę brzozową sprzedają! Po kilku kilometrach wyjaśnia się. Był rozgrywany półmaraton. Więc to były punkty nawodnienia. W Starej Łomży widoki na dolinę i meandrującą Narew bardzo zacne.





Omijam dwa ciekawe miejsca: Wzgórze św. Wawrzyńca i Wzgórze Królowej Bony, to ze stresu. Ból nogi coraz bardziej się nasila. Dojeżdżam do Łomży. Już wiem, że jak dojadę to będzie dobrze. Ból się robi nie do zniesienia. Na szczęście mogę iść. Najwyżej resztę drogi pokonam piechotą. Przeprawa przez most do Piątnicy nie należała do przyjemności. Ruch przeogromny i dawało szambem... Wrażliwy nie jestem. Jednak pióropusz pawiowy podchodził pod gardło. Z ogromnej ciekawości zajechałem na forty w Piątnicy. Wiadomo, kiedy znów tu będę. Trochę się rozczarowałem.








W planie miałem jeszcze spacer po ścieżce w Rezerwacie Kalinowo. Odpuściłem. żeby tylko udało się do samochodu dotrzeć. Muzeum w Drozdowie też odpuszczam, byłem tu wcześniej. Swoją drogą, do muzeów jeszcze nie dorosłem, nie dojrzałem, ale tu warto zajrzeć w szczególności z dziećmi. Przynajmniej moje miały frajdę. Ostatnie kilometry pokonuję tak: pod górę wprowadzam z góry zjeżdżam. Wracając samochodem miałem ogromne problemy z wyciskaniem sprzęgła. Po drodze trafiam na końcówkę burzy gdzieś w okolicy Knyszyna. W domu oglądam materiał z zalanego Białgostoku... 
Pisząc ten post mam jeszcze jakieś dziwne mrowienie w miejscu kontuzji, mimo że miną już długi okres czasu. Po przyjeździe  udałem się do fizjoterapeuty. Uporał się z tym w ciągu 30 min. Okazało się. że zablokował się staw piszczelowo-strzałkowy... Wycieczkę trzeba będzie kiedyś powtórzyć. Nie jestem do końca zadowolony z jej przebiegu. Zamiast się relaksować stanem bycia w podróży człowiek się martwił bolącą nogą...     

Komentarze

  1. Droga przez Bagno Biel (spod Bronowa do Kotów i Lutostani) jest przejezdna tylko przy wyjątkowo suchej pogodzie, zwykle w sierpniu i wrześniu. A forty pod Łomżą najfajniejsze są na szczytach (widoki) lub pod ziemią (nastrój).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz teraz to ja też o tym wiem, ale przygoda była... Znasz te tereny! Na mnie zrobiły wrażenie. Forty będę musiał w przyszłości obadać dokładniej... Dzięki za komentarz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Szlak Orła Białego

Goła Zośka i Święte Miejsce

Trasa Rzeki Wołkuszanki w Gminie Lipsk.