Rowerem z Sokółki do Płociczna i dookoła Jeziora Wigierskiego.

Rowerem z Sokółki do Płociczna i dookoła Jeziora Wigierskiego.
Długi weekend majowy w 2017 r. to czas, w którym się dokonała tytułowa wycieczka. Zacny skład to: Piotr L i ja: Tomasz M - winni zarzucanych im czynów... Zazwyczaj jeżdżę sam, bo tak jest prościej. Lecz czy lepiej? Na pewno z kimś raźniej, bardziej towarzysko, kilometry szybciej lecą. Rzuciłem więc hasło do Piotra, coby może popełnić coś na rowerze? Może by takie Wigry dookoła po raz n-ty w moim przypadku? A może, by tam też rowerem? Tylko nie tak wygodnie asfaltem ale borem lasem? Aprobata drugiej strony była. Prognozy pogody zmieniały się niesamowicie. Można by rzec, że prognozy były bardziej dynamiczne niż sama pogoda. W sumie miało być nieźle - bez opadów. Rozpoczęły się przygotowania...

Piotr trzeba przyznać ma talent do wybierania się. Byłem prawie pewien, że pojadę sam. Jednak się myliłem. Piotr podołał. Choć bagażnik rowerowy spięty trytytkami nie napawał optymizmem. Wyjechać mieliśmy o 6.00, wyjechaliśmy o 8 z minutami z Sokolan. Wygodnie asfaltem. Jako, że była niedziela to i ruchu na drodze nie było, więc do Dąbrowy Białostockiej szybciutko i przyjemnie nam zleciało. Tam pierwszy postój, kawusia i pierwszy banan. Dalej do Kamiannej Nowej też wygodnie asfaltem. Sielanka się skończyła wraz z przekroczeniem mostu nad Biebrzą a nawet już przy stanicy harcerskiej. Przy tej okazji poopowiadaliśmy sobie. Piotr - wieloletni harcerz, a ja ten, który w czasach liceum wiernie dotrzymywał towarzystwa harcerkom tam przybyłym, sam nie będąc harcerzem. Wszystko oczywiście ku "uciesze" i zdecydowanym sprzeciwie harcmistrzów...     
Rowerem z Sokółki do Płociczna i dookoła Jeziora Wigierskiego.
Tak miało wyglądać schronienie Piotra i tak wyglądało - tarp i hamak. Ja tradycyjnie w namiocie, w dodatku trzyosobowym w pojedynkę.

Przekraczamy tory i już jesteśmy w Jastrzębnej Pierwszej. Długa wioska i do tego wybrukowana otoczakami. Słodko się rowerem po takim czymś jedzie. Piotr zobaczył na poboczu pod płotem leżącego człowieka. Rzecze do mnie: "Choć sprawdzimy czy nic mu się nie jest?" Ja jednak już go obadałem: leży w sposób naturalny, kolor twarzy prawidłowy, koszula powyciągana, dodatkowo lekko pochrapuje. Nawalony znaczy.
- Jemu nasza pomoc nie jest potrzebna - mówię do Piotra.
Nie trzeba było długo czekać. Podjeżdża "gólf", wyskakują dwie niewiasty, podnoszą i pakują nawaloną biedę do środka. No co, długi weekend jest: jedni jadą rowerem, inni tankują pod korek.
- Skąd wiedziałeś? - pyta Piotr.
- Doświadczenie Piotruś, doświadczenie...
Ale brawo za wrażliwość na "cierpienie" ludzkie...
W tej wsi bardzo miło pozdrawiali nas mieszkańcy, bardzo wielu próbowało zagadać. Widać byliśmy niecodziennym obiektem.

Drogi leśne wiosną często wyglądają tak z powodu zrywki drewna.

Trasę mamy zaplanowaną przez Puszczę Augustowską aż do Jeziora Blizno. W większości drogi leśne naprawdę różnej jakości. Za Przewięzią nawet kilka kilometrów było pchania a nie jazdy. Wysypali drogę sypkim piaskiem i nie zdążyli zagęścić. Nie ma co jednak narzekać. Drogi leśne w ostatnich latach naprawdę się poprawiły.

Widoki z wierzy obserwacyjnej w miejscowości Bryzgiel.




No i błądzimy. Naprawdę w Puszczy Augustowskiej można konkretnie zabłądzić i przekonał się o tym już niejeden, nieroztropny turysta. Dojeżdżamy do mostu na rzece Blizna, do Uroczyska Powstańce i już wiedziałem, że nie skręciliśmy w prawo gdzieś na trasie. W tym miejscu jest dość ciekawy pomnik upamiętniający Powstańców Styczniowych. Nie miałem jednak weny do robienia zdjęć, a opisywać nie będę. Zresztą wszystkie zdjęcia są autorstwa Piotra. Ja miałem długi weekend.
Nasze pobłądzenie nie jest  jakąś tragedią. W tym miejscu też można odbić w prawo. Nadłożymy niewiele ponad 2 km. Jezioro leśne Busznica miniemy po prawej a nie po lewej stronie. Ten zbiornik zafascynował Piotra, z powodu braku zagospodarowania. Jest jeszcze kilka takich jezior w Puszczy Augustowskiej. Są nawet stawiki do których nie ma żadnej drogi...


Widoki z wierzy nad Jeziorem Mulaczysko.




Międzyczasie Piotrek dostaje tel, że... pożar był na pływalni. Co jak co, ale żeby basen się zapalił! Okazało się, że sfajczyła się rozdzielnia elektryczna.
Dojeżdżamy do miejscowości Danowskie nad Jeziorem Blizno. I tu z kolei zaskakuje Piotra rozwój bazy turystycznej. Danowskie to miejscowość letniskowa. Znów popełniliśmy błąd o czym przekonaliśmy się później. Trzeba było jechać prosto do Bryzgla a stamtąd do Płociczna wygodnie asfaltem, nadłożylibyśmy niewiele ponad 5 km. My, a właściwie ja, postanowiłem skrócić drogę i jechać przez las. "Kto drogę skraca, ten do domu nie wraca!" O tym, że znów pobłądziliśmy dowiedzieliśmy się jak usłyszeliśmy warkot samochodów ze starej ósemki. Odpalamy gps. Widzimy, że zawędrowaliśmy do miejscowości Juryzdyka. To dość daleko od Płociczna - naszego celu. Wyznaczamy nową trasę i z niepewnością ruszamy. Spotykamy samotną rowerzystkę. Nie jakąś tam Hogatę na rowerze, ale prawdziwie dorodną rowerzystkę. Zagadujemy oczywiście o drogę. Pomogła. Trochę. Jechała jednak gdzie indziej niż my, lub też przestraszyła się dwóch dzików.
Do Płociczna wjeżdżamy dość późno. Wszystkie sklepy spożywcze pozamykane. Wszystkie sklepy! Dobre! Było ich aż dwa. A żarcia na kolację nie ma. Wpadam na pomysł, aby zajechać do restauracji "Przy kolejce". Dobry pomysł. Otwarte jeszcze. Opędzlowaliśmy kartacze i jeszcze udało się wydębić paczkę kiełbasy na ognisko, gdyż był plan spania na dziko w lesie.

Droga miała przebiegać tak jak na mapie, w rzeczywistości było trochę inaczej...
 


Widoki przy drewnianej kładce.



Na spoczynek udajemy się do lasu. Ale spoczynek w lesie trzeba sobie zorganizować! A my tego dnia mamy już ponad 100 kilometrów w nogach w dodatku, w większości po leśnych drogach co potęguje wysiłek włożony w pokonanie dystansu. Wjeżdżamy dość daleko w las. Upewnimy się, że jesteśmy poza terenem Wigierskiego Parku Narodowego. Nie oznacza to, że można tu biwakować legalnie. Lecz mandat z pewnością mniejszy w razie odkrycia naszej "kontrabandy" i ważniejsze - park to park, trzeba go szanować szczególnie. Swoją drogą przyznam, że nie godzę się z prawem zakazu biwakowania w lasach państwowych i jestem gotów ponosić tego konsekwencje. Taki to mój sposób na bunt obywatelski! Wyznaję zasadę: "Zostaw jak zastałeś", a to w połączeniu z pewnymi umiejętnościami i zdrowym rozsądkiem krzywdy niczemu i nikomu nie czyni...
Opału nagromadziliśmy bardzo dużo mimo sporego zmęczenia. W nocy ma być na minusie. I było minus 4... Piotr w swoim hamaku dobrze tam przemarzł, choć się nie przyznał. Nawet folię NRC użył. A do ogniska tak do hajcował, że od iskier ucierpiał i tarp, i namiot. Ja się miałem dobrze w dwóch śpiworach gdzie na metce napisano, że temperatura graniczna to 0 stopni. Przeżyliśmy. Nie było tak strasznie. W ogóle nie było strasznie. Jak dla nas: "normalka". 
Jak wyruszyliśmy po śniadaniu, spotkaliśmy piechurów, którzy w nocy spali nad brzegiem jeziora w śpiworach bez namiotu. Leżeli teraz na słońcu próbując się odgrzać... Tych to dopiero wy telepało.

Podziwiamy widoki w okolicy dzikiej plaży "Piaski".

Po drodze spotykaliśmy wielu turystów lub po prostu odpoczywających podczas długiego weekendu.  Szczególnie miło mi się rozmawiało z pewną panią, która w ogóle się nie przejmowała obecnością męża i swoich dzieci. Wielu pytało czy jesteśmy z daleka, skoro tak objuczeni. Cóż. W turystyce rowerowej, gdzie każdy kilogram trzeba dobrze rozważyć, nie ma wielkiej różnicy czy się jedzie na dwa dni, czy też na tydzień lub dłużej. Obowiązuje minimalizm. Zabiera się prawie te same niezbędne rzeczy.





Szlak dookoła Jeziora Wigierskiego to naprawdę świetna sprawa. Liczy ok 47 km. Prowadzi po przeróżnych nawierzchniach od asfaltu, leśnych ścieżek, różnej jakości szutrów na drewnianych kładach kończąc. Południowy brzeg jeziora jest bardziej urozmaicony pod względem nawierzchni. Na północy szlak wiedzie w większości przez tereny leśne i jest to prawdziwa Suwalszczyzna. Pagórki i wzniesienia różnej wielkości. Trzeba zmienić charakter jazdy. Rozpędzać się mocno podczas zjazdu, aby mniejszym nakładem sił wjechać pod wzniesienie. I tak na okrągło. Trasa jest dość terenowa, więc sakwy tylko podskakują. Jak u Piotra wytrzymały te "trytytki" mocujące bagażnik pozostaje dla mnie tajemnicą.    


Początek drewnianej kładki w dolinie rzeki Czarnej Hańczy 

Południowa część szlaku jest bardzo widokowa, północna daje dużo frajdy z jazdy. Trzeba jednak tutaj uważać na innych turystów. Jest ich tu zdecydowanie więcej z racji bliskości popularnej turystycznie miejscowości Stary Folwark. Na drewnianych kładkach jest ślisko!



Czasem trzeba odpocząć...

...a czasem nawodnić organizm.

Fotografia powyżej przedstawia występujący u tego pana po lewej nieprawidłowy odruch nawadniania organizmu po wysiłku , oraz ten jak najbardziej pożądany u tego pana po prawej. Z naciskiem na słowo "NAWADNIANIE". I nie jest to żadne łamanie zasad wychowania w trzeźwości...


Mimo, iż świeciło słońce wcale ciepło nie było. Z powrotem wracaliśmy pociągiem zgodnie z planem. Za szybko, zdecydowanie za szybko przejechaliśmy całość. Musieliśmy ok. 3 godzin czekać na pociąg...

Czy warto? Nie będzie przesady jeżeli powiem, że jest to jeden z piękniejszych szlaków rowerowych  w Polsce. Właściwie jest to szlak pieszy, a że większość pokonuje go rowerem to inna sprawa.

Dziękuję Ci Piotr za ciekawą przygodę i jak dotrwałeś do tego miejsca, to mam nadzieję, że nasmarujesz jakiś komentarz...

Szlak "Wokół Wigier" im. Antoniego Patli - skrócony opis szlaku oraz mapa "zassane" ze strony: www. wigry.org.  Mam nadzieję, że nie popełniam grzechu naruszenia praw autorskich.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szlak Orła Białego

Goła Zośka i Święte Miejsce

Trasa Rzeki Wołkuszanki w Gminie Lipsk.