Dookoła jeziora Sajno w pierwszy śnieg.
Ach te Pojezierze Augustowskie. Co ono ma w sobie, że ciągnie mnie tam nawet w śnieg - na rower! Dookoła jeziora Sajno przeszedłem kilka razy, przejechałem, ale nigdy w śniegu. Niedużo co prawda, ale to pierwszy śnieg w tym sezonie (4 grudzień 2016 r.), więc to trzeba uczcić. A może to nie to, tylko chęć wyrwania się z domu?
Budzą mnie domowe krzyki. Raz mała, raz mały dołącza się żona. To znak, że trzeba wstawać. Nici z dłuższego niedzielnego spania. Schodzę na dół. Żadne nie daje za wygraną. Krzyczą na siebie, jakby ich racja była najważniejsza na świecie. W dodatku Dorota na mnie burczy. Nie wiem o co chodzi . Przecież nawet łóżko postawiłem w taki sposób, aby mogła wstawać tylko prawą nogą. Nie pomogło niestety. Przy śniadaniu nieco przycichło.
- Jadę na rower - mówię popijając herbatą wrocławską z pasztetem.
I nic. Cisza. Żadnych protestów. Nawet mała nie prosi "Tatusiu ja z Tobą". Dziwne. Jak nigdy! Trzeba korzystać z okazji. Dziesięć minut i jestem gotowy. Uruchamiam mazdę i w drogę.
Droga uprzątnięta, posypana, dobrze się jedzie. Rozmyślam: czy było warto? Mój kolega Liso coś mówił o morsowaniu w Wasilkowie na Supraślance, że jakaś muzyczka, ognisko, kiełbaski, fajny klimat. A ja w śnieg na rower! Inny kolega proponował alkoholizowanie się. Mówił - przyjdź mam dobry samogon smakowy, po-degustujemy. A ja na rower w śnieg!!! Czy to już czas, żeby przebadać głowę? Dość tych rozmyślań, bo nie na te tory skład muzgomyśli wjeżdża. Na drodze trzeba się skupiać! Za Dąbrową Białostocką zapomnieli o odśnieżaniu.
To jeszcze nic! Przed Lipskiem w Dolinie Biebrzy śniegu jest zdecydowanie więcej. Zwalniam. Rowy to zagadnienie mało interesujące turystycznie. Drogowe oczywiście, bo są przecież inne Rowy. Dobra! Nieważne! Koniec rowowych filozofii!
Na szczęście w połowie drogi z Lipska do Augustowa jest już normalnie. Przejeżdżam przez wiadukt kolejowy. Skręcam w lewo i wjeżdżam na dobrze znane pole biwakowe nieczynne oczywiście o tej porze. Wysiadam spoglądam na rower a on cały ufajdany "białym gównem" jakby rzekł klasyk od bieszczadzkich przygód mieszkalnych.
Trzeba trochę oczyść, bo za cholerę nie chce odpaść podczas jazdy. Zarzucam potrzebne graty na plecy i w drogę. Jeszcze tylko odwieczny dylemat: w prawo czy w lewo. Wygrywa prawa - jak zwykle zresztą. To miał być test rękawic neoprenowych z Decathlonu - rowerowych na chłodne dni. Chłodnych to chyba obszerne pojęcie. Po kilometrze lądują w plecaku. Do rowu nie wpadły tylko dlatego, że kosztowały stówę. Do dupy! Stówa w plecy! Dwie pary z polaru na rączki i już jest dobrze.
Spotykam robotników leśnych. Niedziela a oni zasuwają. Pewnie zaległości. Piła wyje. Traktor zrywa. Ognisko płonie. Ot sielanka niedzielna. A może dni im się popier.... Nieważne. Za chwilę Białobrzegi. Szybko jakoś. Kawałek ścieżki rowerowej, Kawałek ruchliwej ósemki i w las wzdłuż Kanału Bystrego. Przy śluzie zatrzymuję się przy pomniku żołnierzy zamordowanych przez sowietów.
Moją uwagę zwraca nieprawdopodobna ilość jemioły na topolach. ...że też nikt ich jeszcze nie ściął.
Teren śluzy Białobrzegi nie zachwyca. Stara, niewyremontowana. Nie tak jak np. w Mikaszówce - gdzie grosza nie szczędzili. Droga się robi terenowa.
Spotykam tron Króla Kanału. Nie usiadłem - żem niegodzien!
Ścieżka wzdłuż Kanału Bystrego naprawdę fajna. Sielankę przerywają schody!
Nie pojadę przecież do miasta! Przejazd nad kanałem i dalej w las. Tutaj szlak meandruje. Widoki przednie.
Przejeżdżam przez teren ośrodka Królowa Woda, dalej przez dzikie kąpielisko zwane "Filmowce". Z powrotem na Szosę Grodzieńską, znów w las, pole namiotowe Krowi Róg, następnie Ośrodek wypoczynkowy EMPEC-u i wyjeżdżam na ścieżkę rowerową Green Valeo. Ślisko pieruńsko. Wracam na szosę, może nie zapłacę mandatu. Objeżdżam jezioro Sajenko. Na moście między Jeziorem Sajenkiem a stawem Sajenko przerwa na foto.
I jeszcze parę kilometrów i jestem przy samochodzie. Stoi! Nikt nie ukradł. Pakuję się i wracam. W sumie licznik pokazał 35 km 637 m. Było warto! Jak zawsze zresztą.
Komentarze
Prześlij komentarz